MYSZKI W MUZEUM RZEŹBY ALFONSA KARNEGO

„Myszaki” były już nie w niejednym ciekawym miejscu. Kiedy idą gdzieś po raz pierwszy, lubią poznać jego historię. Tak było i tym razem. Dzięki książce przyniesionej tego ranka przez Karolinkę,  już po paru przeczytanych zdaniach, oczyma wyobraźni znaleźliśmy się w Muzeum Rzeźby Alfonsa Karnego, miejsca do którego za chwilę wyruszaliśmy. Co to za miejsce i jaka jest jego historia? – może ją znacie. Jeśli nie – po prostu przeczytajcie.

„Stary dom stał w dużym ogrodzie. Od dawna nikt go nie zamieszkiwał. Jego  dawni właściciele odeszli i zrobiło się pusto. Dom bardzo chciał być jeszcze potrzebny ludziom. W końcu po to są domy, by w nich mieszkać, pracować, uczyć się, a nie wsłuchiwać się w dźwięki trzeszczących, starych desek. Pewnego dnia, skrzypnęła furtka. Wesoła grupka robotników rozpoczęła prace remontowe. Dom czuł, jak w delikatny sposób zajęto się jego ścianami. Spod warstw farby ukazywały się piękne malowidła i kasetonowe sufity. W ciepłych promieniach słońca, które z ciekawością wpadały przez koronkowe zdobienia dachu – stare schody odzyskiwały swój dawny blask . Dom był coraz bardziej podekscytowany . – „Czyżby to wszystko miało wrócić jak dawniej?”- zadawał sobie pytanie. Po wielu miesiącach misternych robót, prace remontowe zostały zakończone. Co było dalej? Oto on, stary, drewniany dom, został Muzeum Rzeźby, czyli miejscem , które ma przywoływać pamięć dawnych czasów, w którym pielęgnuje się i otacza opieką stare przedmioty ze świata sztuki.  Pierwszym gościem domu, był czarny kot – przyjaciel Alfonsa Karnego, bardzo utalentowanego rysownika i rzeźbiarza (…)

Wszystkich, którzy chcą poznać ciąg dalszy historii starego domu i nie tylko, odsyłamy do książki pt.  „Opowieści z Muzeum”. My zaś, zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć z naszych pierwszych warsztatów w Muzeum Rzeźby. Pierwszych, ale na pewno nie ostatnich, do czego skutecznie zachęciła nas Pani Ania – prowadząca z nami warsztaty, z gliną w roli głównej. Z ogromnym zaangażowaniem, pasją i energią wprowadziła nas w świat rzeźby.  Nie spodziewaliśmy się , że lepienia z gliny wymaga takiej precyzji, uwagi no i tempa pracy, żeby materiał plastyczny był podatny do obróbki. Słuchaliśmy wszystkich poleceń i staraliśmy się wykonywać etap po etapie,( a było ich kilka) – bardzo dokładnie. Najpierw – wyrobienie kawałka gliny i podzielenie go na dwie części.  Dobrze, że zjedliśmy solidne śniadanie, bo praca rąk wymagała od nas sporej siły. Potem z jednego z nich należało uformować kulkę, z której zrobiliśmy dno do naszej miseczki, bądź kubeczka. Pozostałą ilość gliny, należało rozwałkować na odpowiednią grubość i długość, wielokrotnie przy tym przekładając powstający pasek z jednej strony na drugą. I tu mieliśmy „mały” problemik. Nie zniechęcając się i nie tracąc nadziei w efekt końcowy, przeszliśmy do kolejnego etapu. Tu było już z górki. Należało pociąć pasek gliny na trzy paseczki tej samej szerokości. Łączenie pasków , czyli tworzenie ścianki naczynia z dnem było dużym wyzwaniem. Pomagały wszystkie „duże” ręce, a małe nie poprzestawały w swoich działaniach, ani na chwilę. Takim oto sposobem wykonaliśmy naczynka najstarszą metodą garncarską tzw. paskową. W przedszkolu, kiedy nasze wytwory wyschły, najpiękniej jak tylko potrafiliśmy pomalowaliśmy, je farbami i ozdobiliśmy dowolnymi wzorkami. Ceramika z Bolesławca czy Włocławka na pewno byłaby z nas dumna. My z siebie też jesteśmy.  Z przyjemnością skorzystamy z kolejnych warsztatów, tym bardziej, że miejsce, atmosfera w nim panująca oraz „dusza” starego domu nas oczarowała.

                                                                                                                                                                         Myszaki:)



Starsze wpisy